czwartek, 13 sierpnia 2015

Tom I - Rozdział 5



 Alaska bardzo się ucieszyła ze swojej „ zasłużonej” marchewki. Zarżała cicho i trąciła mnie nosem. W tym momencie przyjechała mama.
- Widzę, że się polubiłyście – powiedziała na wstępie.
- To prawda – odparłam ze śmiechem – przez te dwa dni bardzo się zżyłyśmy.
W tej samej chwili wszedł Marcel i spojrzał ze zdziwieniem na mnie i mamę zwijających się ze śmiechu. Z mamą zawsze dobrze się dogadywałam. Można było powiedzieć, że rozumiałyśmy się bez słów.
- Takie śmiechy beze mnie. Jak tak można? – powiedział blondyn wywołując tym samym kolejny wybuch śmiechu.
- To co, Aniu, jak podobała ci się jazda na Ali?
- Było świetnie. Nauczyłam się anglezowania, skręcania i prawidłowego dosiadu. Ogółem super – odpowiedziałam.
- A może chcesz jeszcze raz dzisiaj? – spytała mama.
- Ja zawsze bardzo chętnie!
- To Marcel poprowadzi ci jazdę, a ja idę trochę ogarnąć w domu, bo pajęczyny się zrobiły. Później może wsiądę na Wenus i pojeżdżę rekreacyjnie.
- To co, idziemy? – zapytał Marcel.
- Zdecydowanie! – odpowiedziałam.
Szybko poszłam po szczotki i kantar Ali. Weszłam do boksu. Klacz nie miała dużo zaklejek, więc wyczyściłam ją w ciągu paru minut. Potem z siodlarni zabrałam siodło, ogłowie i ochraniacze. Pośpiesznie zabrałam się za siodłanie. Nie było to tak proste, ponieważ klacz strasznie się wierciła podczas zakładania ochraniaczy. Gdy w końcu uporałam się z założeniem jej ekwipunku na nogi, wyprowadziłam ją na plac, na którym czekał już Marcel. W rękach trzymał lonżę oraz bat.
- Co tak długo? – zapytał.
- Nie mogłam jej ochraniaczy założyć, bo się strasznie wierciła.
- Ok. Teraz będziemy się uczyć skręcania stępie z wodzami, zmiany chodów, jazdy kłusem z wodzami i ćwiczyć to, co już umiesz.– już wsadzałam stopę w strzemię – O czymś nie zapomniałaś? – spojrzałam na niego jak na idiotę – Kask, Anka, kask! Masz – podał mi zabezpieczenie głowy, w którym jeździłam.
Włożyłam kask na głowę i wsiadłam w siodło. Poprawiłam dosiad i spojrzałam przed siebie.
- Weź w ręce wodze. Już ci mówię, co masz robić. Mały palec prawej ręki z drugiej strony wodzy niż inne palce. Kciuka połóż na wodzy od góry. Dobrze – powiedział blondyn – I to samo z lewą ręką.
Posłusznie wykonałam polecenia. Spojrzałam na swoje ręce, aby sprawdzić, czy są ułożone tak samo. Poprawiłam lewą rękę tak, żeby ręce były na równej wysokości.
- Dobra teraz napnij wodze. Tylko nie ciągnij konia za pysk! Ręce na wysokości pępka, nad łopatkami konia. Jest ok. Cofnij łydki trochę. Ruszaj stępem, poćwiczymy skręty samym dosiadem – ruszyłam stępem – Ok, skręć w prawo. Dobrze! Teraz naprowadź Alę na ścieżkę. Ok, a teraz zrób koło wokół mnie – cofnęłam łydkę i zrobiłam piękne koło – Dobrze, to teraz z wodzami. Jeżeli chcesz skręcić w prawo, to prawa ręka idzie do biodra, a lewa do szyi konia. A jak w lewo to na odwrót. Spróbuj skręcić w prawo, używając dosiadu i wodzy – cofnęłam lewą łydkę, prawą rękę pociągnęłam do biodra, a lewą do szyi Alaski. Klacz wygięła szyję w prawo i pięknie skręciła w tą stronę – Świetnie. To co, ruszamy kłusem? – kiedy skinęłam głową dodał – No to ciąg dalszy teorii. Ręce zgięte w łokciach nie „skaczą”, gdy anglezujesz, tylko są w tym samym miejscu. Gdy chcesz przejść do stępa, ciągniesz za wewnętrzną wodze. Tylko na zasadzie „ ciągniesz, puszczasz, ciągniesz, puszczasz…” aż nie przejdzie do stępa. A z dosiadem jest tak… Odchylasz się trochę do tyłu, nie dociskasz łydek. Spróbuj się zatrzymać, na tej zasadzie.
Odchyliłam się do tyłu i pociągnęłam za wodze. Klacz posłusznie się zatrzymała, Oddałam jej trochę wodzy, żeby mogła wyciągnąć szyję.
-Dobrze. Ruszamy stępem, a potem kłusem. I cały czas anglezujesz – powiedział Marcel. Docisnęłam łydki i klacz prawie od razu ruszyła żwawym kłusem. Unosiłam się w górę i w dół według rytmu konia – Zwolnij ją trochę. A teraz zatrzymaj do stępa. I do „stój” . Teraz takie małe ćwiczenie. Ja mówię chód, którym masz się poruszać, a ty przyspieszasz lub zwalniasz Alę. Masz to zrobić w jak najkrótszym czasie. No to zaczynamy. Stęp… Zatrzymaj… Stęp… Kłus… Stęp… Kłus… Zatrzymaj. Dobra wystarczy… Teraz kłusujemy cały czas, ale najpierw ci coś wytłumaczę. Jazda na dobrą nogę to anglezowanie w taki sposób, żeby zewnętrzna łopatka „szła” do przodu jak wstajesz, a do tyłu jak siadasz. Aby zmienić nogę musisz usiąść na dwa kroki konia i znowu anglezować. A teraz ćwiczenie . Ruszasz kłusem i mówisz, czy noga jest dobra, czy zła. Jeśli dobra, anglezujesz dalej, jeżeli nie zmieniasz. Ruszaj.
Spojrzałam na zewnętrzną łopatkę klaczy. Gdy siadałam „szła” do przodu, czyli była zła.
- Anglezuję na złą – powiedziałam niepewnie.
- Dobrze. Zmieniaj.
Usiadłam na dwa takty i znowu zaczęłam anglezować. Sprawdziłam nogę, by zobaczyć, czy anglezuję na dobrą. Łopatka podczas siadania szła do tyłu, więc anglezowałam na dobrą. Trochę jeszcze ćwiczyliśmy zmiany chodów. Zostało pięć minut do końca jazdy, więc Marcel odpiął lonże i kazał mi wjechać stępem na ścieżkę oraz robić koła. To miało być ćwiczenie na skręcanie. Gdy przyszedł zsiadłam i oprowadzałam klacz w ręku. Potem zaprowadziłam ją do boksu i rozsiodłałam. Poszłam do siodlarni i usiadłam na kanapie, licząc na chwilę spokoju, ale po chwili Marcel wszedł do pokoju i zapytał :
- Pomogłabyś mi nakarmić konie na wieczór.
- Która godzina? – spytałam.
- Dochodzi siódma
- Ok, już idę
Zwlekłam się z kanapy i poszłam po siano, podczas gdy Marcel przygotowywał siatki. Cóż za dżentelmen – pomyślałam – On sobie siatki przygotuje, a ja muszę taszczyć te bele siana.
- Chcesz napełniać czy roznosić siatki?
- Napełniać  - odpowiedziałam.
- Masz rozpiskę – powiedział i podał mi kartkę – Leć po kolei to będzie łatwiej.
Nakarmiliśmy kolejno: Mefista, Rewie, Karinę, Alaskę, Wenus, Dementiego, Victora, Brylanta, Rosę i Rusałkę. Gdy karmiliśmy Rusałkę zaczęła się trochę dziwna rozmowa między mną a Marcelem:
- Słuchaj, mam pytanie, masz chłopaka?
- Na razie nie, a ty?  - zapytałam i dopiero teraz zdałam sobie sprawę co powiedziałam. Popatrzyliśmy po sobie i zaczęliśmy się śmiać – To znaczy chodziło o to, czy masz dziewczynę.
- Dziewczyny nie mam, a chłopaka tym bardziej.
- Cieszę się, że nie jesteś gejem.
- Ja też. Masz coś do gejów? – zapytał. Właśnie wchodzili do siodlarni.
- Nie. Czemu pytasz?
- Tak tylko.
- Dobra, zmieńmy temat – powiedziałam – Co z twoją klaczą, którą spotkałam w tamtej stajni?
- Wydzierżawiłem ją jakiejś dziewczynie.
- Dlaczego? – zapytałam.
- Bo nie ma tutaj na razie wolnego boksu, a nie będę jeździć  do dwóch stajni. Poza tym moja klacz bardzo boi się przeczep.
- Aha. Jak zwolni się boks to dam ci znać – w tym momencie zadzwonił mój telefon – Przepraszam cię, ale muszę odebrać – wyszłam z siodlarni i zamknęłam drzwi – Halo?
- Witaj, Aniu – powiedziała moja była trenerka tańca, Milena.
Zamarłam z telefonem w dłoni.

Przepraszam, że bardzo dawno mnie tu nie było. Brak internetu i dwa szlabany to coś co odciągnęło mnie od pisania. Strasznie wkurzona jestem, bo nie dość, że czekaliście tak długo to jeszcze spierdoliłam rozdział. Za tydzień wyjeżdżam na wakacje, a do tego czasu postaram się coś dodać. Jak nie dodam w ciągu tego tygodnia, to wiedzcie, że coś się dzieje. Do następnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz