Alaska bardzo się ucieszyła ze swojej
„ zasłużonej” marchewki. Zarżała cicho i trąciła mnie nosem. W tym momencie
przyjechała mama.
- Widzę, że
się polubiłyście – powiedziała na wstępie.
- To prawda –
odparłam ze śmiechem – przez te dwa dni bardzo się zżyłyśmy.
W tej samej
chwili wszedł Marcel i spojrzał ze zdziwieniem na mnie i mamę zwijających się
ze śmiechu. Z mamą zawsze dobrze się dogadywałam. Można było powiedzieć, że
rozumiałyśmy się bez słów.
- Takie
śmiechy beze mnie. Jak tak można? – powiedział blondyn wywołując tym samym
kolejny wybuch śmiechu.
- To co,
Aniu, jak podobała ci się jazda na Ali?
- Było
świetnie. Nauczyłam się anglezowania, skręcania i prawidłowego dosiadu. Ogółem
super – odpowiedziałam.
- A może
chcesz jeszcze raz dzisiaj? – spytała mama.
- Ja zawsze
bardzo chętnie!
- To Marcel
poprowadzi ci jazdę, a ja idę trochę ogarnąć w domu, bo pajęczyny się zrobiły.
Później może wsiądę na Wenus i pojeżdżę rekreacyjnie.
- To co,
idziemy? – zapytał Marcel.
-
Zdecydowanie! – odpowiedziałam.
Szybko
poszłam po szczotki i kantar Ali. Weszłam do boksu. Klacz nie miała dużo
zaklejek, więc wyczyściłam ją w ciągu paru minut. Potem z siodlarni zabrałam
siodło, ogłowie i ochraniacze. Pośpiesznie zabrałam się za siodłanie. Nie było
to tak proste, ponieważ klacz strasznie się wierciła podczas zakładania
ochraniaczy. Gdy w końcu uporałam się z założeniem jej ekwipunku na nogi,
wyprowadziłam ją na plac, na którym czekał już Marcel. W rękach trzymał lonżę
oraz bat.
- Co tak
długo? – zapytał.
- Nie mogłam
jej ochraniaczy założyć, bo się strasznie wierciła.
- Ok. Teraz
będziemy się uczyć skręcania stępie z wodzami, zmiany chodów, jazdy kłusem z
wodzami i ćwiczyć to, co już umiesz.– już wsadzałam stopę w strzemię – O czymś
nie zapomniałaś? – spojrzałam na niego jak na idiotę – Kask, Anka, kask! Masz –
podał mi zabezpieczenie głowy, w którym jeździłam.
Włożyłam
kask na głowę i wsiadłam w siodło. Poprawiłam dosiad i spojrzałam przed siebie.
- Weź w ręce
wodze. Już ci mówię, co masz robić. Mały palec prawej ręki z drugiej strony
wodzy niż inne palce. Kciuka połóż na wodzy od góry. Dobrze – powiedział
blondyn – I to samo z lewą ręką.
Posłusznie
wykonałam polecenia. Spojrzałam na swoje ręce, aby sprawdzić, czy są ułożone
tak samo. Poprawiłam lewą rękę tak, żeby ręce były na równej wysokości.
- Dobra
teraz napnij wodze. Tylko nie ciągnij konia za pysk! Ręce na wysokości pępka,
nad łopatkami konia. Jest ok. Cofnij łydki trochę. Ruszaj stępem, poćwiczymy
skręty samym dosiadem – ruszyłam stępem – Ok, skręć w prawo. Dobrze! Teraz
naprowadź Alę na ścieżkę. Ok, a teraz zrób koło wokół mnie – cofnęłam łydkę i
zrobiłam piękne koło – Dobrze, to teraz z wodzami. Jeżeli chcesz skręcić w
prawo, to prawa ręka idzie do biodra, a lewa do szyi konia. A jak w lewo to na
odwrót. Spróbuj skręcić w prawo, używając dosiadu i wodzy – cofnęłam lewą
łydkę, prawą rękę pociągnęłam do biodra, a lewą do szyi Alaski. Klacz wygięła
szyję w prawo i pięknie skręciła w tą stronę – Świetnie. To co, ruszamy kłusem?
– kiedy skinęłam głową dodał – No to ciąg dalszy teorii. Ręce zgięte w łokciach
nie „skaczą”, gdy anglezujesz, tylko są w tym samym miejscu. Gdy chcesz przejść
do stępa, ciągniesz za wewnętrzną wodze. Tylko na zasadzie „ ciągniesz,
puszczasz, ciągniesz, puszczasz…” aż nie przejdzie do stępa. A z dosiadem jest
tak… Odchylasz się trochę do tyłu, nie dociskasz łydek. Spróbuj się zatrzymać,
na tej zasadzie.
Odchyliłam
się do tyłu i pociągnęłam za wodze. Klacz posłusznie się zatrzymała, Oddałam
jej trochę wodzy, żeby mogła wyciągnąć szyję.
-Dobrze. Ruszamy
stępem, a potem kłusem. I cały czas anglezujesz – powiedział Marcel. Docisnęłam
łydki i klacz prawie od razu ruszyła żwawym kłusem. Unosiłam się w górę i w dół
według rytmu konia – Zwolnij ją trochę. A teraz zatrzymaj do stępa. I do „stój”
. Teraz takie małe ćwiczenie. Ja mówię chód, którym masz się poruszać, a ty
przyspieszasz lub zwalniasz Alę. Masz to zrobić w jak najkrótszym czasie. No to
zaczynamy. Stęp… Zatrzymaj… Stęp… Kłus… Stęp… Kłus… Zatrzymaj. Dobra wystarczy…
Teraz kłusujemy cały czas, ale najpierw ci coś wytłumaczę. Jazda na dobrą nogę
to anglezowanie w taki sposób, żeby zewnętrzna łopatka „szła” do przodu jak
wstajesz, a do tyłu jak siadasz. Aby zmienić nogę musisz usiąść na dwa kroki
konia i znowu anglezować. A teraz ćwiczenie . Ruszasz kłusem i mówisz, czy noga
jest dobra, czy zła. Jeśli dobra, anglezujesz dalej, jeżeli nie zmieniasz.
Ruszaj.
Spojrzałam
na zewnętrzną łopatkę klaczy. Gdy siadałam „szła” do przodu, czyli była zła.
- Anglezuję
na złą – powiedziałam niepewnie.
- Dobrze. Zmieniaj.
Usiadłam na
dwa takty i znowu zaczęłam anglezować. Sprawdziłam nogę, by zobaczyć, czy
anglezuję na dobrą. Łopatka podczas siadania szła do tyłu, więc anglezowałam na
dobrą. Trochę jeszcze ćwiczyliśmy zmiany chodów. Zostało pięć minut do końca
jazdy, więc Marcel odpiął lonże i kazał mi wjechać stępem na ścieżkę oraz robić
koła. To miało być ćwiczenie na skręcanie. Gdy przyszedł zsiadłam i
oprowadzałam klacz w ręku. Potem zaprowadziłam ją do boksu i rozsiodłałam.
Poszłam do siodlarni i usiadłam na kanapie, licząc na chwilę spokoju, ale po
chwili Marcel wszedł do pokoju i zapytał :
- Pomogłabyś
mi nakarmić konie na wieczór.
- Która
godzina? – spytałam.
- Dochodzi
siódma
- Ok, już
idę
Zwlekłam się
z kanapy i poszłam po siano, podczas gdy Marcel przygotowywał siatki. Cóż za
dżentelmen – pomyślałam – On sobie siatki przygotuje, a ja muszę taszczyć te
bele siana.
- Chcesz
napełniać czy roznosić siatki?
-
Napełniać - odpowiedziałam.
- Masz
rozpiskę – powiedział i podał mi kartkę – Leć po kolei to będzie łatwiej.
Nakarmiliśmy
kolejno: Mefista, Rewie, Karinę, Alaskę, Wenus, Dementiego, Victora, Brylanta,
Rosę i Rusałkę. Gdy karmiliśmy Rusałkę zaczęła się trochę dziwna rozmowa między
mną a Marcelem:
- Słuchaj,
mam pytanie, masz chłopaka?
- Na razie
nie, a ty? - zapytałam i dopiero teraz
zdałam sobie sprawę co powiedziałam. Popatrzyliśmy po sobie i zaczęliśmy się
śmiać – To znaczy chodziło o to, czy masz dziewczynę.
- Dziewczyny
nie mam, a chłopaka tym bardziej.
- Cieszę
się, że nie jesteś gejem.
- Ja też.
Masz coś do gejów? – zapytał. Właśnie wchodzili do siodlarni.
- Nie. Czemu
pytasz?
- Tak tylko.
- Dobra,
zmieńmy temat – powiedziałam – Co z twoją klaczą, którą spotkałam w tamtej
stajni?
-
Wydzierżawiłem ją jakiejś dziewczynie.
- Dlaczego?
– zapytałam.
- Bo nie ma
tutaj na razie wolnego boksu, a nie będę jeździć do dwóch stajni. Poza tym moja klacz bardzo
boi się przeczep.
- Aha. Jak
zwolni się boks to dam ci znać – w tym momencie zadzwonił mój telefon –
Przepraszam cię, ale muszę odebrać – wyszłam z siodlarni i zamknęłam drzwi –
Halo?
- Witaj,
Aniu – powiedziała moja była trenerka tańca, Milena.
Zamarłam z
telefonem w dłoni.
Przepraszam,
że bardzo dawno mnie tu nie było. Brak internetu i dwa szlabany to coś co
odciągnęło mnie od pisania. Strasznie wkurzona jestem, bo nie dość, że
czekaliście tak długo to jeszcze spierdoliłam rozdział. Za tydzień wyjeżdżam na
wakacje, a do tego czasu postaram się coś dodać. Jak nie dodam w ciągu tego
tygodnia, to wiedzcie, że coś się dzieje. Do następnego.